Join up

W poście pt: „Zamknięta grupa” napisałam o moich doświadczeniach z dyskusji internetowych o jeździectwie. Jest tam fragment o join up, którego temat, na różnych jeździeckich forach, powraca jak mantra. Zacytuję fragment postu, zaczyna się pytaniem młodego jeźdźca:

„…Chciałbym nawiązać więź z moim koniem. Co myślicie o join up? Czy jak będę to robił przez dwa tygodnie to wystarczy? Myślałem też o siedmiu grach, zaraz po join up.” Był to temat poruszony po raz piąty w przeciągu miesiąca. Nie mam nic przeciwko tym metodom, pewnie wielu miłośnikom koni pomagają zaprzyjaźnić się z wierzchowcem i zdobyć jego zaufanie. Nigdy nie znalazłam jednak pytania w internecie (i to w różnych miejscach związanych z tematem jeździeckim), jak jeździć na koniu, by nie zawieść jego zaufania po join up i siedmiu grach. Czy to czasami nie jest tak, że wielu ludziom pracującym z końmi wydaje się, że te metody to cudowny sposób na wszystko. Nie zważają na to, czy w czasie jazdy koń ma odbity grzbiet, obolały pysk, nadwyrężone nogi, sztywne stawy i brak zaufania do jeźdźca, nie mówiąc już o braku jakiejkolwiek więzi. W razie czego wrócą na pewien czas do join up i siedmiu gier, a potem znowu poobijają grzbiet, zaciągną wędzidło w pysku i złą pracą zablokują zwierzęciu stawy nóg i przeciążą ścięgna…potem join up i siedem gier i… ? Na zaufanie konia i więź z nim pracuje się przez cały czas wspólnej „przygody”.

W tych dyskusjach przerażało mnie podejście do tego ćwiczenia. Podejście, jak do guzika w pilocie, które było dość powszechne. Jedna z komentujących osób pisała na przykład, że jej tata szkoli dużo koni i jak tylko jakiś nowy przyjedzie, to „z marszu” zalicza join up i potem nie ma z nim żadnych problemów w pracy. Nie jest to dokładny cytat. Nie wiem też, jak ten tata pracuje z końmi, bo ile by się nie zrobiło sesji z join up, współpraca z poszczególnym koniem generuje różnorodne problemy.

Dodaj komentarz